Michał Probierz od miesięcy przekonuje, że pracuje na placu budowy i jego celem jest stworzenie reprezentacji Polski na nowo. Selekcjoner chce przekonać swoich zawodników do filozofii, dzięki której docelowo jego drużyna ma grać ofensywnie, odważnie i skutecznie. Piękne słowa bez pokrycia? Niekoniecznie. W trakcie piątkowego spotkania z Portugalią reprezentacja Polski pokazała, że próbuje grać właśnie w taki sposób. Niestety, ponownie zademonstrowała także szereg problemów, których do tej pory szkoleniowcowi nie udało się rozwiązać. Dokąd zmierza ten zespół?
Jak polski kibic się zmienił
Jeszcze w 2022 roku opinię publiczną próbowano uporczywie przekonywać, że jedynym przeznaczeniem reprezentacji „Biało-czerwonych” jest mityczna gra z kontry i głęboka defensywa za podwójną gardą. Ataki pozycyjne? Wysoki pressing? Dominowanie przeciwnika? Fajerwerki na boisku? Panie, z czym do ludzi! My przecież mamy swoje miejsce w szeregu i trzeba je po prostu zaakceptować.
W pierwszej dekadzie XXI wieku byliśmy krajem, który przede wszystkim łaknie jakichkolwiek sukcesów pod postacią przynajmniej awansu na duże imprezy, wszak tych przecież brakowało praktycznie od końcówki poprzedniej epoki politycznej w kraju (wyłączając oczywiście Barcelonę z 1992 roku). Biorąc to pod uwagę, wielu z nas było skłonnych zaakceptować pragmatyzm i poświęcenie stylu, aby osiągnąć cel nadrzędny, czyli wynik. Czasy się jednak zmieniły i taka narracja, która mogła jeszcze trafiać na podatny grunt kilkanaście lat temu, teraz już polskim sympatykom przestała wystarczać.
Żyjemy w czasach, gdy kibic reprezentacji Polski nie chce już wyłącznie oglądać zespołu schowanego głęboko i liczącego na jak najmniejszy wymiar kary w starciu z gigantami. Widz staje się coraz bardziej świadomy niuansów taktycznych i różnorodnych atrakcji, które może serwować futbol na najwyższym poziomie. Co tu kryć, z jednej strony globalizacja i bardziej powszechny dostęp do rozgrywek na najwyższym poziomie zaostrzyły apetyt.
Ale jest też drugie dno, bardziej społeczne, które również nie powinno nam umknąć w dyskusji o piłce. W ciągu ostatnich lat ambicje polskiego społeczeństwa wyraźnie wzrosły w szeregu różnych obszarów, co widać przy dyskusjach wokół polskiej nauki, energetyki czy budowy CPK. Jeszcze dekadę temu wśród opinii publicznej nie brakowało głosów, że jako kraj powinniśmy przede wszystkim nadrabiać dystans do Zachodu przy jednoczesnym okiełznaniu wygórowanych ambicji. Mówiono wielokrotnie, że nie stać nas na własne projekty, a wszelkie wizje to przede wszystkim marzenia ściętej głowy.
Słynna „ciepła woda w kranie” wyznaczała kurs w wielu dziedzinach i trudno nie odnieść wrażenia, że wpłynęła ona również do głównego nurtu w polskiej piłce, a jej największym odbiciem była oczywiście reprezentacja Polski. Drużyna, która ma przede wszystkim dostosowywać się do reguł gry narzucanych przez przeciwnika i nie wolno jej narzucać własnych warunków w oparciu o ofensywną i odważną grę.
Sytuacja jednak uległa zmianie i w kraju nad Wisłą pojawiło się już jednak nowe pokolenie, które ma prawo marzyć zarówno o ambitnych projektach gospodarczych, jak i silnym państwie, rozwiniętej armii, a nawet drużynie narodowej, która potrafi cieszyć oko swoją grą i nie musi wiecznie bać się rywali.
Zmęczeni Michniewiczem i Santosem
To, co wydarzyło się w 2022 roku, było prawdopodobnie przelaniem czary goryczy. Biorąc pod uwagę powyższy wywód, reakcja polskich kibiców na występ polskiej reprezentacji w trakcie mistrzostw świata w Katarze nie powinna szczególnie dziwić. Drużyna Czesława Michniewicza nie mogła podbić serc fanów, bo ich oczekiwania były na zdecydowanie wyższym poziomie niż filozofia, która zatrzymała się mniej więcej dwie dekady temu. Selekcjoner nie był w stanie tego zrozumieć i to prawdopodobnie przyczyniło się w największym stopniu do jego negatywnej oceny. Nie uratował go awans do fazy grupowej mundialu w Katarze, bo każdy doskonale pamięta, w jak żenującym stylu udało się go dokonać. Inna sprawa, że w pojedynku z Francją piłkarze pokazali, że potrafią zagrać odważniej. Tylko czy mogliśmy mieć gwarancję, że sam Michniewicz, od lat zadeklarowany futbolowy pragmatyk, będzie chciał podążyć taką ścieżką?
𝐀𝐥𝐚𝐫𝐦𝐮𝐣𝐚̨𝐜𝐚 𝐰𝐲𝐩𝐨𝐰𝐢𝐞𝐝𝐳́ 𝐑. 𝐋𝐞𝐰𝐚𝐧𝐝𝐨𝐰𝐬𝐤𝐢𝐞𝐠𝐨:
„Do kolejnego mundialu jeszcze daleka droga. Potrzebna jest radość z gry, nawet w niedalekiej przyszłości. Gdy próbujemy atakować jest inaczej, gdy gramy defensywnie tej radości nie ma.” #Mundialove pic.twitter.com/8NeiYW094A
— TVP SPORT (@sport_tvppl) December 4, 2022
Fernando Santos nawet nie udawał, że ma w ogóle ochotę wyjść naprzeciw jakimkolwiek marzeniom polskich kibiców. Pamiętamy doskonale, do jakiego stanu Portugalczyk doprowadził reprezentację w trakcie zaledwie kilku miesięcy swojej pracy. Jeśli coś udało mu się zaszczepić w polskich piłkarzach, była to głównie apatia i niechęć do gry z orzełkiem na piersi. Piłkarze na boisku stanowili odbicie swojego zmęczonego, znudzonego i opryskliwego trenera na ławce. Grali futbol nudny, pasywny, bez jakiejkolwiek dynamiki. Klasyczny Stojanow.
Probierz bardziej jak Sousa
Paradoks polega na tym, że tym, który w ostatnich latach najbardziej próbował wykonać pracę u podstaw i zmienić myślenie o piłce w kraju na bardziej progresywne, był Paulo Sousa. Ten sam, który zakończył swoją kadencję w sposób bezczelny. Trzeba mu jednak oddać, że próbował szukać nowych rozwiązań, zmienić podstawy naszej gry i sprawić, że polski piłkarz będzie chciał grać odważniej. Mimo różnych wyników potrafił część sympatyków kadry przekonać do takiej gry. W trakcie swojej kadencji Portugalczyk miał zdecydowanie większe poparcie wśród kibiców niż u tzw. „ludzi piłki”, przesiąkniętych właśnie myśleniem „o ciepłej wodzie”.
Michałowi Probierzowi trzeba oddać, że obejmując stery w polskiej reprezentacji odrobił pracę domową i wyczuł, czego w tym momencie najbardziej potrzeba do uspokojenia nastrojów. Mimo początkowych wątpliwości związanych z wyborem nowego selekcjonera, zdołał on zaskakująco sprawnie zbudować wokół siebie i kadry obraz drużyny, którą da się lubić. Wszechobecne słowa trenera o odwadze, która ma cechować grę jego piłkarzy, bardzo szybko trafiły zarówno do zawodników, jak i kibiców, którzy wyraźnie byli już zmęczeni wcześniejszymi kadencjami Czesława Michniewicza i Fernando Santosa.
Wybaczone Euro
Frustracja i wyczerpanie polskim zespołem były na tyle duże, że drużynie i szkoleniowcowi potrafiono dość łatwo wybaczyć przegrane Euro 2024. Bo nie ma co się oszukiwać, ale Michał Probierz i jego reprezentacja porażkę w Niemczech zdołali mimo wszystko przejść suchą stopą. Na pewno wpływ na taki stan rzeczy miała bardzo nisko zawieszona poprzeczka oczekiwań. Nikt nie liczył na dobry występ kadry, lecz uniknięcie większej kompromitacji. Po pierwszym meczu z Holandią przeważały nawet głosy o pozytywnym zaskoczeniu drużyną, która nie przestraszyła się silniejszego rywala. Smutnym powrotem do rzeczywistości okazało się starcie z Austrią, przed którym część zaczęła marzyć. Spotkanie z Francją również stanowiło pewną niespodziankę, gdyż wielu spisywało zawodników na kolejne stracenie.
W wielu przypadkach bilans dwóch porażek i jednego remisu na turnieju wzbudziłby masę krytycznych słów pod adresem „Biało-czerwonych”. Tym razem takiej atmosfery zdołano uniknąć. Michał Probierz kupił sobie więcej czasu na następne miesiące. Kibice z zaciekawieniem postanowili poczekać na jesienne spotkania w Lidze Narodów, które miały odpowiedzieć na pytanie, w którym kierunku reprezentacja zmierza.
Obiecująca pierwsza połowa
Pięć spotkań później pewni możemy być tego, że Michał Probierz w dalszym ciągu nie chce całkowicie wracać do poprzedniej epoki. Uczciwie trzeba przyznać, że szkoleniowiec wciąż przekonuje zawodników do bardziej otwartej gry i wysokiego pressingu. W naszych spotkaniach nie brakuje momentów, gdy staramy się podejść wyżej do przeciwnika i zagrać na zdecydowanie większym ryzyku. Jesteśmy kilkadziesiąt godzin po spotkaniu, w którym Polacy niemal przez godzinę walczyli bardzo odważnie i w ocenie wielu zagrali jeden z lepszych fragmentów za kadencji aktualnego selekcjonera. Przynajmniej jeśli chodzi o wysoki pressing.
Analizując na chłodno ten mecz można dostrzec kilka pomysłów, które Polacy starali się realizować w pierwszych 45 minutach. Nieźle funkcjonowało zabezpieczenie środka, dobrze wyglądał również intensywnie pracujący Bartosz Bereszyński, dzięki któremu Rafael Leao nie mógł rozpędzić się na skrzydle z piłką przy nodze. Nasi zawodnicy próbowali również rozgrywać piłkę od linii defensywy i całkiem nieźle wyglądali w tym elemencie Jakub Kiwior, Taras Romanczuk czy Piotr Zieliński.
🇵🇹🆚🇵🇱Korzystając z wolnego weekendu, jeszcze raz usiadłem do wczorajszego meczu.
Skoro w pierwszej połowie graliśmy tak dobrze, to dlaczego skończyło się aż tak źle?ZAPRASZAM NA SZYBKĄ ANALIZĘ 🧵
— Marek Wasiluk (@MarekWasiluk) November 16, 2024
Nie ma przypadku, że na pierwszego gola Portugalczycy musieli czekać do 59. minuty i wyniknął on w głównej mierze po stracie Kacpra Urbańskiego pod polem karnym rywali. Przeciwnik wykorzystał szansę, gdy nasza obrona była zbyt zdezorganizowana po ofensywnym stałym fragmencie. W pierwszej połowie Portugalia nie zdominowała jednak naszego zespołu i miała swoje kłopoty, co też wynikało z naszej postawy.
Niestety, po przerwie wszystko się zmienilo. Kontuzje, zmiany, zjazd fizyczny i mentalny… To wszystko sprawiło, że po godzinie gry zaczął się koszmar. Finał doskonale znamy.
Brak stabilizacji
Dobry obraz pierwszej połowy przyćmił znowu tragiczny fragment z drugiej części meczu, który raz jeszcze udowodnił, jak wiele problemów ma zespół Michała Probierza. Dotychczasowe spotkania przeciwko Portugalii, Chorwacji oraz Szkocji to prawdziwy chaos, z którego nie wynika praktycznie nic konkretnego. W drużynie brakuje stabilizacji, notorycznie popełniane są te same błędy w defensywie, a sam trener sprawia wrażenie, jakby kompletnie nie miał pomysłu na optymalne zestawienie składu.
W ciągu roku przez kadrę przewinęło się wielu środkowych obrońców, a mimo to w dalszym ciągu o żadnym z nich nie możemy powiedzieć, że stanowi pewny punkt naszej defensywy. O ironio, ostatnio największym pewniakiem w składzie ponownie był Jan Bednarek, który na początku kadencji selekcjonera znalazł się przecież na aucie. Statusu lidera obrony nie udźwignął ani Jakub Kiwior, ani Paweł Dawidowicz, nie mówiąc już o tym, że obok nich występowało jeszcze kilku innych zawodników, np. Patryk Peda, Tomasz Kędziora, Bartłomiej Wdowik, Paweł Bochniewicz, Mateusz Wieteska, Bartosz Salamon, Sebastian Walukiewicz i Kamil Piątkowski.
Ten brak stabilizacji w defensywie ma kolosalne znaczenie w sytuacji, gdy Michał Probierz chce, aby jego zespół próbował grać ofensywnie z wysoko ustawioną linią obrony. O ile można się zgodzić, że nie da się zbudować na przestrzeni jednego zgrupowania odpowiednich schematów, o tyle trudno już zrozumieć, jak one mają funkcjonować, gdy praktycznie co kilka tygodni mamy kolejny pomysł na skład formacji. To nie jest kwestia tylko dyskusji wokół gry trójką bądź czwórką w obronie, lecz zasadniczej decyzji, kto ma ją otworzyć i jakie warianty ma ona konsekwentnie realizować.
Trudno zatem dziwić się statystykom. Jedenaście straconych bramek w trzech ostatnich meczach i aż 1,81 bramki straconej na mecz, jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie mecze reprezentacji pod wodzą trenera Probierza. Jasne, można to tłumaczyć ofensywnym nastawieniem drużyny, ale jest to pójście na łatwiznę. Nawet grając odważniej w ataku, drużyna nie może sobie pozwalać na tak duże problemy w obronie.
Tak wielu bramek jak Michał Probierz nie tracił żaden selekcjoner od… 1966 roku, licząc stałe kadencje.
U Probierza tracimy śr. 1,56 g/m. Żeby znaleźć równie zły wynik musimy cofnąć się do Karola Krawczyka, selekcjonera w latach 1964-66.
Od 1964 roku: pic.twitter.com/g8NErqp28W
— Wojciech Górski (@Woj_Gorski) November 16, 2024
Brak logiki
Do wczorajszego spotkania Michał Probierz przekonywał, że chce w środku pola stawiać na zawodników bardziej ofensywnych, unikając tym samym rasowych przecinaków. Wyjątek od tej reguły stanowiły mecze z Walią i Holandią, gdy wówczas selekcjoner postawił na Tarasa Romanczuka. Szczytem trenerskiej „odwagi” okazało się zaś posłanie na głęboką wodę Maxiego Oyedele w starciu z Portugalią na Stadionie Narodowym. Jak się później okazało – zbyt głęboką. Być może trener liczył, że szybko zbuduje nowego zawodnika, którego dopisze do swojego CV, lecz eksperyment zupełnie nie wypalił, a tylko wzbudził niepotrzebnie zaognioną dyskusję wokół tego gracza.
W piątkowy wieczór trener wrócił zaś do koncepcji sprzed kilku miesięcy i odkurzył ponownie pomocnika Jagielloni Białystok. Cykl zatoczył koło i ponownie postawiliśmy na gracza od wykonywania brudnej roboty na boisku. Samemu zawodnikowi sił starczyło wczoraj mniej więcej na godzinę, gdy po dokonanych roszadach stracił w środkowej strefie zawodnika do pomocy w obronie. Kimś takim podczas pierwszej polowy był Mateusz Bogusz, którego Probierz postanowił jednak zdjąć w przerwie. Przesunięcie ciężaru na na skrzydła odsłoniło środek pola, w którym Romanczuk nie był już w stanie uchronić drużyny.
Żeby było jasne, problemem nie jest obecność Romanczuka na placu gry, lecz fakt, że nie widać w niej logiki, którą miałby się kierować selekcjoner. Podobnie rzecz ma się z innym bohaterem wczorajszego widowiska, Bartoszem Bereszyńskim. Michał Probierz wynik meczu próbował tłumaczyć m.in. osłabieniem wynikającym z kontuzji swojego wahadłowego. I chociaż trzeba oddać, że zawodnik Sampdorii zagrał dobre 45 minut, to jednak mówimy o graczu, który przecież w ostatnich miesiącach nie odgrywał w tej drużynie praktycznie żadnej roli.
Michał Probierz przekonuje, że jest na placu budowy, lecz w trakcie kolejnych zgrupowań przeczy swoim słowom i cały czas wymienia fundamenty. Środek obrony nie wie, kto w następnym meczu zagra przed nimi. My też już nie wiemy, czy trener myśli już o eliminacjach, czy jednak gra na wynik „tu i teraz”. Trudno liczyć na to, że reprezentacja zdoła nauczyć się ofensywnego stylu, jeśli w jej defensywie będzie tak wiele luk wynikających m.in. z wiecznych eksperymentów i braku stabilizacji.
Brak wiary?
Polacy potrafią zagrać kilka spotkań w trakcie jednego meczu, gdy ich dyspozycja to prawdziwe falowanie i spadanie. Irytować nas może, że po kwadransie dobrej gry z Chorwacją nadchodzi prawdziwa kompromitacja w postaci trzech straconych goli w siedem minut. Trudno nam zrozumieć, jak zespół przez godzinę walczący w Portugalii nagle sypie się w kilkanaście minut niczym wieża w „Jendze”. Nie przemawia do nas narracja o wyłącznie pechu, osłabieniach kadrowych czy indywidualnych błędach – problem z pewnością tkwi głębiej.
Reprezentacja jest dzisiaj drużyną typowych momentów, w których nasza ofensywa bazuje na indywidualnych zrywach, a lideruje w nich m.in. Nicola Zalewski. Jeśli szukać dzisiaj jednego z najjaśniejszych punktów jesiennych zgrupowań u Probierza, to właśnie gracz AS Roma zasługuje na takowe miano. Wygląda na to, że selekcjoner znalazł mu odpowiednie miejsce na boisku i sam Nicola dobrze czuje się w swojej roli, a także obecnej filozofii gry kadry. Niestety, oprócz niego i jeszcze Kacpra Urbańskiego oraz Piotra Zielińskiego na próżno szukać pozostałych zawodników, którzy dzisiaj mogą zagwarantować odpowiedni poziom do planu trenera. Tego wysokiego pressingu trudno oczekiwać od Jakuba Modera, który jest cieniem samego siebie. Sebastian Szymański, mimo kilku przebłysków, też nie zdołał jeszcze wziąć na siebie większej odpowiedzialności za ten zespół. W ataku też brakuje alternatyw wobec braku Roberta Lewandowskiego.
Kilka wniosków po tym meczu:
– Łukasz Skorupski numerem jeden na eliminacje
– Kamil Piątkowski jest potrzebny tej reprezentacji (dziś dużo ważnych interwencji)
– Jan Bednarek także (po jego zejściu była masakra)
– Nicola Zalewski znowu kozak i to w sumie można regularnie pisać…— Tomek Hatta (@Fyordung) November 15, 2024
Do odważnej gry trener potrzebuje zarówno kreatorów, jak i zawodników, którzy w momencie kryzysu zdołają udźwignąć ciężar odpowiedzialności i utrzymać wysoko podniesioną głowę. W Porto zabrakło również i tego – Polacy bardzo szybko padli ofiarą masowej rezygnacji i braku wiary w to, że można jeszcze o coś powalczyć. Z jednej strony jesteśmy drużyną momentów ofensywnych, z drugiej zaś głębokich kryzysów, gdy zupełnie tracimy panowanie i odwagę, co skutkuje zresztą takimi fragmentami meczów jak w piątek lub podczas spotkania z Chorwacją, gdy przeciwnikowi wręcz podarowaliśmy bramki na tacy.
I to również jest spory kamyczek do ogródka Michała Probierza. Jeśli trener od roku próbuje w swoich zawodnikach zaszczepiać odwagę, to takie spotkania całkowicie negatywnie weryfikują pracę w tym aspekcie.
Miesiąc miodowy się skończył
Wydaje się, że miesiąc miodowy trenera Probierza dobiegł już końca i po roku jego działalności nadchodzi moment weryfikacji, którego pierwsza część nastąpi w poniedziałkowy wieczór. Niezależnie od rezultatu najbliższego spotkania ze Szkocją selekcjoner musi być świadomy, że skończył się czas wiecznych tłumaczeń o procesie, których zresztą coraz trudniej bronić w obliczu kolejnych decyzji personalnych oraz spotkań rozgrywanych przez zespół.
Tak, jak możemy pochwalić drużynę i szkoleniowca za próbę odważniejszej gry, tak mamy prawo weryfikować jego dotychczasowe słowa i analizować wszystkie bolączki kadry, które widać gołym okiem niemal w każdym spotkaniu. Nie ma mowy o przypadku czy pechu, jeśli pewne rzeczy występują z taką regularnością. Najgorsze, jeśli jedną z nich coraz większy brak logiki.
Nie wiemy zresztą, jak zagramy ze Szkotami.
Będziemy się trzymać filozofii ofensywnej? A może jednak wrócą gra defensywna i kontra?